Coś na poprawę humoru.
16 years 3 months ago #46190
by paczek
Replied by paczek on topic Re: Coś na poprawę humoru.
Kobieta miała papugę w domu, która ciągle powtarzała: - Precz z Kaczyńskim! Precz z Kaczyńskimi! Ktoś z sąsiadów podkablował i niedługo do kobity puka policja: - Dzień dobry, policja. Dostaliśmy wezwanie, że pani papuga obraża naszego prezydenta i premiera. Proszę pokazać papugę. Kobieta przynosi klatkę z papugą, a ta już od progu drze się: - Precz z Kaczyńskimi! Policjant upomina kobietę: - Jeśli to się będzie powtarzało to będziemy musieli uśpić papugę, a panią wsadzić do więzienia.
Kobieta po wyjściu funkcjonariuszy prosi papugę: - Słuchaj papużko, nie mów tak więcej proszę, bo mnie zamkną a ciebie uśpią i po co nam to. Kilka dni spokoju, ale papuga sobie przypomniała i znowu zaczęła swoje: - Precz z Kaczyńskimi! - na całe gardło. Na drugi dzień kobieta dostała wezwanie do sądu na rozprawę - papuga jako dowód rzeczowy.
Kobieta poszła więc do spowiedzi powiedzieć księdzu co jej leży na sercu. A ksiądz mówi: - Słuchaj kobieto - ja mam też papugę, która mówi i jest podobna. Na czas rozprawy podmienimy papugi i nikt się nie skapnie. No i jak uradzili, tak zrobili.
Dzień rozprawy, kobiecina z księdzem podmienili papugi i babka leci do sądu z kościelną papugą. Sędzią mówi: - Proszę wnieść klatkę z papugą. Klatka z papugą wniesiona - papuga nic. Nie odzywa sie słowem. Oskarżyciel podpuszcza papugę: - Czy papuga mówiła Precz z Kaczyńskimi! ? Papuga nic. Sędzia podpowiada: - Precz z Kaczyńskimi! - oskarżyciel i oskarżyciel posiłkowy też zachęcają: - Precz z Kaczyńskimi! W końcu cała sala skanduje: - Precz z Kaczyńskimi! Precz z Kaczyńskimi!
A papuga zawodzi kościelnym głosem: - Słuuuuchaaaaj Jeeeezuuuuu jak cię błaagaa luuud......
hr
Na dyskotece w Niemczech bawi się Rosjanin z napisem na koszulce:
Turcy mają trzy problemy . Nie trwało długo, stanął przed nim Turek, byczysko:
- Ty, a w dziób chcesz?
- To jest pierwszy z waszych problemów - odpowiedział Rosjanin - agresja. Ciągle szukacie zwady, nawet wtedy, kiedy nie ma żadnego powodu.
Dyskoteka się skończyła, Rosjanin wychodzi, a na niego tłum Turków czeka.
- No, teraz się z tobą policzymy - warknęli Turcy gremialnie.
- A to jest drugi z waszych problemów - mówi Rosjanin. - Nie potraficie załatwiać spraw po męsku sam na sam,
tylko zawsze wołacie wszystkich swoich.
- Zaraz nam to odszczekasz! - wrzasnęli Turcy, wyciągając noże.
- I to jest trzeci z waszych problemów - westchnął ciężko Rosjanin, wyjmując pistolet maszynowy. - Zawsze na strzelaninę przychodzicie z nożami...
hr
Niedźwiedź szaleje w lesie, strasznie podniecony, wszystko co się rusza ma zamiar grzmocić. Wiewiórka schodzi sobie z drzewa, ten dopada do niej, łapie ją za szyję i dawaj, ale to mu nie wystarcza. Zza krzaków wychyla się lisica, dopada do niej i zaczyna gwałcić. W pewnym momencie lisica krzyczy:
- Och niedźwiedziu, jaki z Ciebie wspaniały kochanek, jakiego masz ogromnego i owłosionego pisiora.
A niedźwiedź robi głupią minę i z przerażeniem stwierdza :
- O kurwa! Nie zdjąłem wiewiórki!
Kobieta po wyjściu funkcjonariuszy prosi papugę: - Słuchaj papużko, nie mów tak więcej proszę, bo mnie zamkną a ciebie uśpią i po co nam to. Kilka dni spokoju, ale papuga sobie przypomniała i znowu zaczęła swoje: - Precz z Kaczyńskimi! - na całe gardło. Na drugi dzień kobieta dostała wezwanie do sądu na rozprawę - papuga jako dowód rzeczowy.
Kobieta poszła więc do spowiedzi powiedzieć księdzu co jej leży na sercu. A ksiądz mówi: - Słuchaj kobieto - ja mam też papugę, która mówi i jest podobna. Na czas rozprawy podmienimy papugi i nikt się nie skapnie. No i jak uradzili, tak zrobili.
Dzień rozprawy, kobiecina z księdzem podmienili papugi i babka leci do sądu z kościelną papugą. Sędzią mówi: - Proszę wnieść klatkę z papugą. Klatka z papugą wniesiona - papuga nic. Nie odzywa sie słowem. Oskarżyciel podpuszcza papugę: - Czy papuga mówiła Precz z Kaczyńskimi! ? Papuga nic. Sędzia podpowiada: - Precz z Kaczyńskimi! - oskarżyciel i oskarżyciel posiłkowy też zachęcają: - Precz z Kaczyńskimi! W końcu cała sala skanduje: - Precz z Kaczyńskimi! Precz z Kaczyńskimi!
A papuga zawodzi kościelnym głosem: - Słuuuuchaaaaj Jeeeezuuuuu jak cię błaagaa luuud......
hr
Na dyskotece w Niemczech bawi się Rosjanin z napisem na koszulce:
Turcy mają trzy problemy . Nie trwało długo, stanął przed nim Turek, byczysko:
- Ty, a w dziób chcesz?
- To jest pierwszy z waszych problemów - odpowiedział Rosjanin - agresja. Ciągle szukacie zwady, nawet wtedy, kiedy nie ma żadnego powodu.
Dyskoteka się skończyła, Rosjanin wychodzi, a na niego tłum Turków czeka.
- No, teraz się z tobą policzymy - warknęli Turcy gremialnie.
- A to jest drugi z waszych problemów - mówi Rosjanin. - Nie potraficie załatwiać spraw po męsku sam na sam,
tylko zawsze wołacie wszystkich swoich.
- Zaraz nam to odszczekasz! - wrzasnęli Turcy, wyciągając noże.
- I to jest trzeci z waszych problemów - westchnął ciężko Rosjanin, wyjmując pistolet maszynowy. - Zawsze na strzelaninę przychodzicie z nożami...
hr
Niedźwiedź szaleje w lesie, strasznie podniecony, wszystko co się rusza ma zamiar grzmocić. Wiewiórka schodzi sobie z drzewa, ten dopada do niej, łapie ją za szyję i dawaj, ale to mu nie wystarcza. Zza krzaków wychyla się lisica, dopada do niej i zaczyna gwałcić. W pewnym momencie lisica krzyczy:
- Och niedźwiedziu, jaki z Ciebie wspaniały kochanek, jakiego masz ogromnego i owłosionego pisiora.
A niedźwiedź robi głupią minę i z przerażeniem stwierdza :
- O kurwa! Nie zdjąłem wiewiórki!
Please Log in or Create an account to join the conversation.
16 years 1 month ago #49329
by cinek
Replied by cinek on topic Re: Coś na poprawę humoru.
[16:12:32] ojciecQURDE jak sie zmienia nick??
[16:12:43] Senpai tak: /nick nowy_nick
[16:13:01] *** ojciecQURDE is now known as nowy_nick
[16:13:05] nowy_nick
[16:12:43] Senpai tak: /nick nowy_nick
[16:13:01] *** ojciecQURDE is now known as nowy_nick
[16:13:05] nowy_nick
Please Log in or Create an account to join the conversation.
15 years 1 month ago #72678
by Foka
Replied by Foka on topic Re: Coś na poprawę humoru.
- Interesuje mnie jedynie zwycięstwo! - grzmiał Leo Beenhakker przechadzając się w tę i z powrotem przed grupką skupionych piłkarzy.
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz. Żewłakow! Co to jest?
Wywołany wyprężył się na baczność i stuknął obcasami. To znaczy próbował, lecz gumowe korki stłumiły odgłos.
- To jest kura panie generale!
- Gówno tam! Bosacki! Co to jest?
Bartosz Bosacki przez chwilę z uwagą przyglądał się okazanemu przedmiotowi.
- To nie jest kura? - zaczął asekuracyjnie.
- Dobrze. To nie jest kura. A co to jest?
- Nie kura, panie gene... znaczy, panie trenerze.
- To już wiem. Pytałem, co to jest.
- To jest... to jest piii...
- Dobrze, dobrze, pi?
- Pinokio?
- Sam jesteś Pinokio! Dudka! Co to jest?
- To jest piłka, panie trenerze!
- Brawo! Świetnie! Reszta słyszała? No to wszyscy razem powtarzamy. Głośno! Żebym was słyszał!
- Toooojeeeeestpiiiiiiiłkaaaaaaa.
- Dobrze. Piłka do gry w piłkę nożną, zwaną też futbolem. Dlatego czasami nazywa się ją też futbolówką. Dudka! Czemu Gancarczyk się przewrócił?
Dariusz Dudka podbiegł do kolegi, który zsunął się z ławki i jęczał na podłodze w pozycji ranek na weselu . Fachowo sprawdził puls i oddech, po czym zdał relację.
- Zwykłe omdlenie, panie trenerze.
- Omdlenie? A to czemu?
- Zwykle tak reaguje na natłok informacji. Po prostu układ nerwowy mu się wyłącza. Pan trener podał zbyt dużo informacji o piłce, kolega próbował to przyswoić i zapomniał oddychać. Niedotlenienie mózgu i omdlenie jako naturalna konsekwencja.
- Ale ja tylko powiedziałem, że piłka to futbolówka!
- No właśnie. Za dużo informacji na raz, proszę pana.
Leo przez chwilę milczał, po czym machnął ręką.
- Nieważne. Błaszczykowski! Co macie robić z piłką na meczu?
- Nie dotykać rękami!
- Dobrze. A do tego co? Tak, Boruc?
- Ja mogę rękami, trenerze?
- Możesz.
Ktoś nieśmiało zaprotestował.
- Dlaczego Boruc może rękami, a my nie?
- Bo Boruc jest bramkarzem.
- Ale to niesprawiedliwe. Dlaczego zawsze Boruc jest bramkarzem?
- Bo mam rękawice, złamasie!
- Sam jesteś złamasem, złamasie!
- Spokój!!! - Leo włożył w ten okrzyk tyle sił, ile miał - Boruc może dotykać piłki rękami, a wy nie. Jasne?
- Ale...
- Jasne?!!!
- Tak, trenerze.
- To dobrze. Nie zazdrośćcie mu, bo on będzie musiał cały mecz stać na bramce, a wy będziecie mogli strzelać gole. Ooo... widzę że Gancarczyk doszedł do siebie. Zuch chłopak. Tak, Lewandowski?
- Co to znaczy strzelać gole, trenerze?
- To znaczy musicie umieścić piłkę w bramce przeciwnika.
- Ale tylko Boruc może jej dotykać!
- Tak, ale piłka nożna polega na kopaniu piłki nogami. Trochę to zakrawa na pleonazm, bo niby nie można kopać rękami, ale... Czemu Gancarczyk znowu leży?
- Pleonazm, trenerze. Załatwił go pan tym chyba na cacy.
- Ups...
- Chyba trzeba będzie zadzwonić po erkę...
- Dobrze, niech ktoś zadzwoni. Na czym to ja... Acha. Trzeba wkopać piłkę do bramki przeciwnika.
Wśród zawodników zapanowało poruszenie. Wreszcie z ławki podniósł się Krzynówek.
- Ale to bardzo trudne, trenerze. Niech pan sam spojrzy - piłka jest okrągła i bardzo trudno jest ją tak kopnąć, żeby poleciała tam gdzie się chce. O, proszę...
Tu Krzynówek postawił przed sobą piłkę i spróbował kopnąć w stronę Beenhakkera. Guerreiro, trafiony centralnie w nos, dołączył stanami świadomości do Gancarczyka. Leo przeciągnął sobie wolno dłonią po twarzy. Zrobił kilka głębokich wdechów.
- Nie wiem, jak tego dokonacie, ale macie wygrać. Macie ich roznieść, rozgnieść i rozgromić! Macie być jak polska husaria pod Wiedniem! Jak szwoleżerowie pod Samosierrą! Jak Jagiełło pod Grunwaldem! Zrozumiano?
Brożek nieśmiało podniósł rękę.
- Na pewno jak Jagiełło pod Grunwaldem?
- Tak, do jasnej cholery!
- A skąd trener tak dobrze zna historię Polski?
- Nieważne! A teraz won! Na boisko!
Piłkarze stali przy wyjściu do szatni. Lewandowski jeszcze raz przypominał słowa trenera.
- Pamiętacie, co nam powiedział? Mamy być jak Jagiełło!
- A co robił Jagiełło? - spytał Guerreiro, któremu dawna historia Polski nie była jeszcze dość bliska.
- Z tego co wiem, to trzeba stać na wzgórzu i po prostu patrzeć, co robią tamci...
- Ale na boisku nie ma wzgórza!
- No to po prostu będziemy stać i patrzeć. Trener na pewno będzie zadowolony.
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz. Żewłakow! Co to jest?
Wywołany wyprężył się na baczność i stuknął obcasami. To znaczy próbował, lecz gumowe korki stłumiły odgłos.
- To jest kura panie generale!
- Gówno tam! Bosacki! Co to jest?
Bartosz Bosacki przez chwilę z uwagą przyglądał się okazanemu przedmiotowi.
- To nie jest kura? - zaczął asekuracyjnie.
- Dobrze. To nie jest kura. A co to jest?
- Nie kura, panie gene... znaczy, panie trenerze.
- To już wiem. Pytałem, co to jest.
- To jest... to jest piii...
- Dobrze, dobrze, pi?
- Pinokio?
- Sam jesteś Pinokio! Dudka! Co to jest?
- To jest piłka, panie trenerze!
- Brawo! Świetnie! Reszta słyszała? No to wszyscy razem powtarzamy. Głośno! Żebym was słyszał!
- Toooojeeeeestpiiiiiiiłkaaaaaaa.
- Dobrze. Piłka do gry w piłkę nożną, zwaną też futbolem. Dlatego czasami nazywa się ją też futbolówką. Dudka! Czemu Gancarczyk się przewrócił?
Dariusz Dudka podbiegł do kolegi, który zsunął się z ławki i jęczał na podłodze w pozycji ranek na weselu . Fachowo sprawdził puls i oddech, po czym zdał relację.
- Zwykłe omdlenie, panie trenerze.
- Omdlenie? A to czemu?
- Zwykle tak reaguje na natłok informacji. Po prostu układ nerwowy mu się wyłącza. Pan trener podał zbyt dużo informacji o piłce, kolega próbował to przyswoić i zapomniał oddychać. Niedotlenienie mózgu i omdlenie jako naturalna konsekwencja.
- Ale ja tylko powiedziałem, że piłka to futbolówka!
- No właśnie. Za dużo informacji na raz, proszę pana.
Leo przez chwilę milczał, po czym machnął ręką.
- Nieważne. Błaszczykowski! Co macie robić z piłką na meczu?
- Nie dotykać rękami!
- Dobrze. A do tego co? Tak, Boruc?
- Ja mogę rękami, trenerze?
- Możesz.
Ktoś nieśmiało zaprotestował.
- Dlaczego Boruc może rękami, a my nie?
- Bo Boruc jest bramkarzem.
- Ale to niesprawiedliwe. Dlaczego zawsze Boruc jest bramkarzem?
- Bo mam rękawice, złamasie!
- Sam jesteś złamasem, złamasie!
- Spokój!!! - Leo włożył w ten okrzyk tyle sił, ile miał - Boruc może dotykać piłki rękami, a wy nie. Jasne?
- Ale...
- Jasne?!!!
- Tak, trenerze.
- To dobrze. Nie zazdrośćcie mu, bo on będzie musiał cały mecz stać na bramce, a wy będziecie mogli strzelać gole. Ooo... widzę że Gancarczyk doszedł do siebie. Zuch chłopak. Tak, Lewandowski?
- Co to znaczy strzelać gole, trenerze?
- To znaczy musicie umieścić piłkę w bramce przeciwnika.
- Ale tylko Boruc może jej dotykać!
- Tak, ale piłka nożna polega na kopaniu piłki nogami. Trochę to zakrawa na pleonazm, bo niby nie można kopać rękami, ale... Czemu Gancarczyk znowu leży?
- Pleonazm, trenerze. Załatwił go pan tym chyba na cacy.
- Ups...
- Chyba trzeba będzie zadzwonić po erkę...
- Dobrze, niech ktoś zadzwoni. Na czym to ja... Acha. Trzeba wkopać piłkę do bramki przeciwnika.
Wśród zawodników zapanowało poruszenie. Wreszcie z ławki podniósł się Krzynówek.
- Ale to bardzo trudne, trenerze. Niech pan sam spojrzy - piłka jest okrągła i bardzo trudno jest ją tak kopnąć, żeby poleciała tam gdzie się chce. O, proszę...
Tu Krzynówek postawił przed sobą piłkę i spróbował kopnąć w stronę Beenhakkera. Guerreiro, trafiony centralnie w nos, dołączył stanami świadomości do Gancarczyka. Leo przeciągnął sobie wolno dłonią po twarzy. Zrobił kilka głębokich wdechów.
- Nie wiem, jak tego dokonacie, ale macie wygrać. Macie ich roznieść, rozgnieść i rozgromić! Macie być jak polska husaria pod Wiedniem! Jak szwoleżerowie pod Samosierrą! Jak Jagiełło pod Grunwaldem! Zrozumiano?
Brożek nieśmiało podniósł rękę.
- Na pewno jak Jagiełło pod Grunwaldem?
- Tak, do jasnej cholery!
- A skąd trener tak dobrze zna historię Polski?
- Nieważne! A teraz won! Na boisko!
Piłkarze stali przy wyjściu do szatni. Lewandowski jeszcze raz przypominał słowa trenera.
- Pamiętacie, co nam powiedział? Mamy być jak Jagiełło!
- A co robił Jagiełło? - spytał Guerreiro, któremu dawna historia Polski nie była jeszcze dość bliska.
- Z tego co wiem, to trzeba stać na wzgórzu i po prostu patrzeć, co robią tamci...
- Ale na boisku nie ma wzgórza!
- No to po prostu będziemy stać i patrzeć. Trener na pewno będzie zadowolony.
Please Log in or Create an account to join the conversation.
15 years 1 month ago #72711
by Wodiczko
Replied by Wodiczko on topic Re: Coś na poprawę humoru.
przepiękne, skąd to wyciągnąłeś ?
Please Log in or Create an account to join the conversation.
14 years 8 months ago #79592
by Foka
Replied by Foka on topic Re: Coś na poprawę humoru.
Historia opisana przez jednego z użytkowników na pewnym
forum
(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)
Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy
ze schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt,
że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na
ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani.
Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi żeby
kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz zapomnę
zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem. Ale do
czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w
celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie,
wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze
lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki
nie nastręcza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania
łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do
którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może
spokojnie pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do
łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może
wejść i myśleć . Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu
dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalać więc.
I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze
mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby
przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak jest żona to ona ma
już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera,
żeby kot mógł wejść - taka technologia po prostu. Czasem kot skacze na
klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak
moja żona będzie nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za
każdym razem klamkę upierdalał - a wtedy wiadomo - wąż.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę
do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to
zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja
toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc
spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest
cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno.
No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a
ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do
kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć.
No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały
kot jest kur*a za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut -
oż kur*a, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion.
kur*a, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot
kur*a popłynął wprost w otmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kur*a na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do
schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego
skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie
połapie. Ale ch*j, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś
drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kur*a, żyje i nie
poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to ch*j,
przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn
naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie
uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie
i żyje. Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam.
Kici, kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kur*a głąb zamiast
przyjść do mnie to kur*a chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w
pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście
centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota)
Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem
żarciem i ni chuja, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do
kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda
- fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem. Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kur*a koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna
tama poszła w ch*j i kota też nie słychać już. Ja pierdolę. kur*a, gdzie ta
rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze
30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po
drodze. Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu.
Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić.
Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni
cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy -
mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło,
aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak
cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od
mojego domu. Latarka. kur*a, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po
raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i
jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a
ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie
trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi
zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz
po dobroci, to będzie po złości. Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głÃ³wnej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko
miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko
trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy
ciemno. Sąsiad, kur*a, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak
próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz
ch*j złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kur*a powiedzieć? Że przepycham
kotem kanalizację? Idźżesz w ch*j, pacanie. Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i
przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. kur*a, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kur*a,
ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam
wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to
go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie
wylało z kąpielą. kur*a mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo
ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w ch*j -
jak się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi
pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten
skurwiel kot tarza się w sypialni po łÃ³żku. No ja pierdolę! Jak on kur*a
wyszedł, którędy? Ano kur*a wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty.
Ja kur*a stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię.
Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. kur*a mać.
Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana
piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na
piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy -
poszedł
w ch*j, latarka - w ch*j, pogrzebacz w ch*j. Afera na ulicy jak ch*j.
forum
(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)
Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy
ze schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt,
że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na
ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani.
Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi żeby
kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz zapomnę
zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem. Ale do
czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w
celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie,
wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze
lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki
nie nastręcza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania
łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do
którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może
spokojnie pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do
łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może
wejść i myśleć . Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu
dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalać więc.
I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze
mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby
przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak jest żona to ona ma
już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera,
żeby kot mógł wejść - taka technologia po prostu. Czasem kot skacze na
klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak
moja żona będzie nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za
każdym razem klamkę upierdalał - a wtedy wiadomo - wąż.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę
do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to
zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja
toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc
spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest
cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno.
No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a
ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do
kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć.
No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały
kot jest kur*a za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut -
oż kur*a, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion.
kur*a, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot
kur*a popłynął wprost w otmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kur*a na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do
schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego
skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie
połapie. Ale ch*j, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś
drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kur*a, żyje i nie
poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to ch*j,
przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn
naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie
uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie
i żyje. Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam.
Kici, kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kur*a głąb zamiast
przyjść do mnie to kur*a chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w
pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście
centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota)
Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem
żarciem i ni chuja, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do
kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda
- fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem. Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kur*a koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna
tama poszła w ch*j i kota też nie słychać już. Ja pierdolę. kur*a, gdzie ta
rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze
30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po
drodze. Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu.
Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić.
Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni
cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy -
mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło,
aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak
cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od
mojego domu. Latarka. kur*a, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po
raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i
jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a
ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie
trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi
zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz
po dobroci, to będzie po złości. Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głÃ³wnej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko
miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko
trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy
ciemno. Sąsiad, kur*a, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak
próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz
ch*j złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kur*a powiedzieć? Że przepycham
kotem kanalizację? Idźżesz w ch*j, pacanie. Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i
przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. kur*a, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kur*a,
ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam
wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to
go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie
wylało z kąpielą. kur*a mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo
ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w ch*j -
jak się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi
pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten
skurwiel kot tarza się w sypialni po łÃ³żku. No ja pierdolę! Jak on kur*a
wyszedł, którędy? Ano kur*a wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty.
Ja kur*a stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię.
Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. kur*a mać.
Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana
piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na
piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy -
poszedł
w ch*j, latarka - w ch*j, pogrzebacz w ch*j. Afera na ulicy jak ch*j.
Please Log in or Create an account to join the conversation.
13 years 9 months ago #95878
by ValdeIsre
Replied by ValdeIsre on topic Re: Coś na poprawę humoru.
Co zrobic by dzieci w afryce nie chodziły głodne ????
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Upierdolic im nogi!
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Upierdolic im nogi!
Please Log in or Create an account to join the conversation.
13 years 7 months ago #99026
by ValdeIsre
Replied by ValdeIsre on topic Re: Coś na poprawę humoru.
co jest czarne i puka w okienko ?
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
..
.
.
.;
;
;
;
;
;
;
;
;
...Dziecko w piekarniku :D:D:D:DD
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
.
.
.
.
..
.
.
.
.
.
..
.
.
.;
;
;
;
;
;
;
;
;
...Dziecko w piekarniku :D:D:D:DD
Please Log in or Create an account to join the conversation.
13 years 7 months ago #99027
by ValdeIsre
Replied by ValdeIsre on topic Re: Coś na poprawę humoru.
Świeżo upieczeni rodzice stoją bezradnie nad swoją pociechą, która właśnie obesrała się po same pachy. W końcu mąż mówi:
- To co, myjemy, czy robimy nowe?
- To co, myjemy, czy robimy nowe?
Please Log in or Create an account to join the conversation.
13 years 7 months ago #99029
by ValdeIsre
Replied by ValdeIsre on topic Re: Coś na poprawę humoru.
List dziewczynek z kolonii:
Droga mamo! Bawimy się jak damy.
...A jak nie damy to się nie bawimy.
Droga mamo! Bawimy się jak damy.
...A jak nie damy to się nie bawimy.
Please Log in or Create an account to join the conversation.
13 years 7 months ago #99030
by ValdeIsre
Replied by ValdeIsre on topic Re: Coś na poprawę humoru.
Starsza pani pyta na plaży malucha:
-czy na tej plaży odkryto duzo wraków ? on na to:
- nie, Pani jest pierwszym!
-czy na tej plaży odkryto duzo wraków ? on na to:
- nie, Pani jest pierwszym!
Please Log in or Create an account to join the conversation.
Time to create page: 0.210 seconds